Ona:
Zgodnie z zapowiedzią Onego wstawiam fotki jaj. Jajka rustykalne (i nie tylko) Asket podziwiałam już od prawie roku. W tym roku udało mi się zrealizować moje małe marzenie i w minioną niedzielę wybrałam się do stolicy na warsztaty. Muszę powiedzieć, że wyprawa się udała. Było bardzo miło i sympatycznie. Oczywiście, jak to ja, byłam wszystkim bardzo przejęta, nie czułam głodu ani pragnienia ani nawet potrzeb fizjologicznych ;) No ale jak powiedział On - tak to jest, jak wieś pcha się do wielkiego miasta :D Było nas na warsztatach w sumie 7, każda z nas zrobiła po 3 wydmuszki. Moje wydmuszki nie wyszły może tak jak to sobie wyobrażałam, ale jadąc już pociągiem do domu opracowywałam plan lekkiego podrasowania ich. Nie są tak ładne jak wydmuszki Asket czy pozostałych koleżanek ale w sumie jestem z nich zadowolona. No i rzecz najważniejsza: spędziłam fajnie czas i poznałam miłe dziewczyny.
Tak spodobało mi się robienie tych jaj, chociaż jest to zajęcie praco i czasochłonne, że w domu ozdobiłam jeszcze dwa (min. to z czerwoną "czapką"). A najbardziej zaskoczył mnie On - postanowił też zabrać się do roboty :)
Poniżej zamieszczam zdjęcia wydmuszek Onego. Nie wspomnę jakich inwektyw użył pod adresem obrabianego produktu z racji braku wprawy w dekupażowaniu. Cóż mogę powiedzieć... ciekawa kolorystyka, niestety zdjęcia nie oddają charakteru przedmiotów ;)
Powiedział, że się nie podda, tylko jaja kupi sobie swoje własne.
On:
nie przypominam sobie i nie przyznaję się do komentarza o wpychaniu wsi do wielkiego miasta, co do reszty to Ta pani ma rację :)
Sprostowanie: Po konsultacjach z Nią, przyznaję, iż o wsi wspominałem w rozmowie pokursowej.
Translate
czwartek, 23 lutego 2012
środa, 22 lutego 2012
robimy sobie jaja
On:
Ona niedzielę spędziła u Asket na kursie "jaja rustykalne". Była to wyprawa marzeń, spora część naszej czasoprzestrzeni została zorganizowana wokół tegoż.
Ona jako pokłosie przywiozła 3 jaja na etapie "przedlakierem" oraz kupę chęci i obłęd w oczach.
Od dwóch dni produkuje jaja, wykańcza kursowe, wymyśla wzory itd. Ja przez indukcję również stworzyłem swoje (nierustykalne - bo na kursie nie byłem).
Jej jaja - jak marzenie, moje na skali podobania się estetycznego wyznaczają punkt zerowy; wiadomo: pierwsze koty - robaczywki. Obfotografujemy, umieścimy i pozostawimy do odgadnięcia: "które - czyje?".
Fotki uczynić i upublicznić zobowiązała się Ona. (Żeby nie było, no nie?)
Ona niedzielę spędziła u Asket na kursie "jaja rustykalne". Była to wyprawa marzeń, spora część naszej czasoprzestrzeni została zorganizowana wokół tegoż.
Ona jako pokłosie przywiozła 3 jaja na etapie "przedlakierem" oraz kupę chęci i obłęd w oczach.
Od dwóch dni produkuje jaja, wykańcza kursowe, wymyśla wzory itd. Ja przez indukcję również stworzyłem swoje (nierustykalne - bo na kursie nie byłem).
Jej jaja - jak marzenie, moje na skali podobania się estetycznego wyznaczają punkt zerowy; wiadomo: pierwsze koty - robaczywki. Obfotografujemy, umieścimy i pozostawimy do odgadnięcia: "które - czyje?".
Fotki uczynić i upublicznić zobowiązała się Ona. (Żeby nie było, no nie?)
środa, 15 lutego 2012
nocne szaleństwa :)
On:
Działo się to lata temu (wcale nie w odległej galaktyce). W tym czasie oboje pracowaliśmy w Poznaniu, do którego codziennie zawoziło nas PKP (obecnie tylko Ona ma przyjemność dojeżdżać korzystając z przysług PKP). Z naszymi pracodawcami umówiliśmy się tak, że pracowaliśmy wyłącznie na popołudniowe zmiany. Dzięki temu mieliśmy spory kawał dnia spędzony razem w domu. Dane nam było też posiadać wspaniałe białe auto, takie bez skomplikowanej elektroniki, za to z pojemnym bagażnikiem. Jedną z zalet samochodziku był uszkodzony wskaźnik spożycia paliwa. Nie przeszkadzało nam to za bardzo (mi w szczególności, gdyż i tak nie jeżdżę samochodem jako kierowca) - wystarczyło pamiętać kiedy i ile się wlało benzyny i przekalkulować to przez liczbę przejechanych kilometrów (świetna zabawa).
Pewnego pięknego przedpołudnia wybierałem się do pracy (jeździłem godzinę wcześniej od Niej w tamtą stronę, rozkład jazdy załatwiał nam jednak wspólny powrót) i zapytałem Ją, czy mam wlać kilka litrów paliwa z mojego kanisterka (zapas do kosiarki). Powiedziała, że nie - bo wystarczy aby w drodze powrotnej dojechać na stację paliw. Nie, to nie; wsiadłem na rower i udałem się na dworzec.
Wieczorem spotkaliśmy się na dworcu w Poznaniu, który zapewnia oczekującym następujące atrakcje: włóczenie się po budynku dworca, włóczenie się po peronach, spóźnione pociągi z powodu trudności w opanowaniu zarządzania składami podstawianymi, wjeżdżającymi i wyjeżdżającymi itd. itd. Tego dnia jednak wydarzył się podejrzany cud: nasz pociąg został podstawiony przed czasem (nie po czasie, nie dwie minuty przed odjazdem - ale O CZASIE! a nawet trochę wcześniej) wywołało to niejaką nieufność w piszącym te słowa; korzystając jednak z łaskawości kolejarzy weszliśmy do wagonu. Lepiej siedzieć po całym dniu pracy niż łazić po - i podziwiać dworzec. Siedzieliśmy więc: przez godzinę, jaka została do odjazdu, siedzieliśmy i kolejną - zanim panowie sytuacji w granatowych mundurkach i rogatywkach oświadczyli, że pociąg jest zepsuty i przesadzą nas do innego. Przesadzili i pojechaliśmy.
Kiedy już dojechaliśmy na miejsce, stwierdziłem, że jestem za bardzo zmęczony całym dniem i nie pojadę do domu rowerem, zapakowałem swój wehikuł do pojemnego bagażnika samochodziku (przy okazji nakląłem się okrutnie na rower, bo nie bardzo pragnął się zmieścić). Wsiadłem do auta, Ona włożyła kluczyk, przekręciła, rozrusznik zarzęził... i nic się nie wydarzyło. Dwie, lub trzy kolejne próby nie przyniosły zmian. Nie zacytuję słów, jakie wydobyły się z mojego organizmu (kolejna porcja łaciny). Wysiadłem i postanowiłem pójść po benzynę tak jak stoję. Po kilkudziesięciu metrach ochłonąłem nieco i wróciłem po rower, to znacznie ułatwia, kiedy stacja paliw jest oddalona o około 2 km. Przy wyciąganiu z bagażnika rower znowu usłyszał kilka miłych słów pod swoim adresem. Ona zapytała mnie czy mam pieniądze, odpowiedziałem, że mam kartę. I pojechałem.
Dojechawszy na miejsce wybrałem ładny plastikowy kanisterek, podałem go kasjerce i kartę... Kartę... Nie uwzględniłem tego, że bank żyjący z moich pieniędzy nie zawsze zapewnia mi dostęp do tychże, zwłaszcza między północą a pierwszą w nocy. Pełen wstydu odstawiłem kanisterek na półkę, z kosza na śmieci wygrzebałem butelkę po wodzie mineralnej, czy jakimś innym napitku pozostawioną przez nieznanego mi darczyńcę; wlałem do niej 1,5 litra benzyny i zapłaciłem za nią resztką posiadanej gotówki. Zabrałem moje zakupy i pojechałem do oczekującej mnie Małżonki.
Dojechałem, zapakowałem rower (przy akompaniamencie przekleństw), wlałem benzynę, Ona przekręciła kluczyk w stacyjce... i ponownie nie wydarzyło się nic. 1,5 litra to było za mało... Ona dała mi gotówkę, z przekleństwami wyciągnąłem rower z bagażnika i pojechałem.
Dojechawszy na miejsce wybrałem ładny plastikowy kanisterek, podałem go kasjerce i... gotówkę. (Panie z obsługi uśmiechały się dziwnie na mój widok). Potem zatankowałem 5 (pięć!) litrów i wróciłem rowerowo do Małżonki i auteczka. Teraz nauczony doświadczeniem najpierw wlałem paliwo i dopiero, gdy Ona odpaliła silnik schowałem rower (czy kląłem? pewnie, że tak). Pojechaliśmy do domu. Było grubo po pierwszej w nocy - a Ona miała wstać o czwartej i jechać pierwszym pociągiem do pracy...
Kładliśmy się spać, kiedy nasze psy wszczęły okropny alarm na podwórzu, gdyż... odwiedził je jeżyk. Skoro zaś jeżyka zjeść się nie da, to można go srodze obszczekać (chyba to zrozumiałe?). Aby uciszyć towarzystwo musiałem się ubrać, wziąć łopatę i grabki, zgarnąć na nią jeżyka i wynieść go poza podwórze. I tak się stało. Po zabiegu położyłem się spać. Zaledwie udało mi się przysnąć hałas rozpoczął się ze wzmożoną siłą: jeżyk wrócił.
- To był naprawdę długi dzień.
Dojechawszy na miejsce wybrałem ładny plastikowy kanisterek, podałem go kasjerce i kartę... Kartę... Nie uwzględniłem tego, że bank żyjący z moich pieniędzy nie zawsze zapewnia mi dostęp do tychże, zwłaszcza między północą a pierwszą w nocy. Pełen wstydu odstawiłem kanisterek na półkę, z kosza na śmieci wygrzebałem butelkę po wodzie mineralnej, czy jakimś innym napitku pozostawioną przez nieznanego mi darczyńcę; wlałem do niej 1,5 litra benzyny i zapłaciłem za nią resztką posiadanej gotówki. Zabrałem moje zakupy i pojechałem do oczekującej mnie Małżonki.
Dojechałem, zapakowałem rower (przy akompaniamencie przekleństw), wlałem benzynę, Ona przekręciła kluczyk w stacyjce... i ponownie nie wydarzyło się nic. 1,5 litra to było za mało... Ona dała mi gotówkę, z przekleństwami wyciągnąłem rower z bagażnika i pojechałem.
Dojechawszy na miejsce wybrałem ładny plastikowy kanisterek, podałem go kasjerce i... gotówkę. (Panie z obsługi uśmiechały się dziwnie na mój widok). Potem zatankowałem 5 (pięć!) litrów i wróciłem rowerowo do Małżonki i auteczka. Teraz nauczony doświadczeniem najpierw wlałem paliwo i dopiero, gdy Ona odpaliła silnik schowałem rower (czy kląłem? pewnie, że tak). Pojechaliśmy do domu. Było grubo po pierwszej w nocy - a Ona miała wstać o czwartej i jechać pierwszym pociągiem do pracy...
Kładliśmy się spać, kiedy nasze psy wszczęły okropny alarm na podwórzu, gdyż... odwiedził je jeżyk. Skoro zaś jeżyka zjeść się nie da, to można go srodze obszczekać (chyba to zrozumiałe?). Aby uciszyć towarzystwo musiałem się ubrać, wziąć łopatę i grabki, zgarnąć na nią jeżyka i wynieść go poza podwórze. I tak się stało. Po zabiegu położyłem się spać. Zaledwie udało mi się przysnąć hałas rozpoczął się ze wzmożoną siłą: jeżyk wrócił.
- To był naprawdę długi dzień.
piątek, 13 stycznia 2012
"Do lata piechotą będę szła..."
Ona:
Turkusowy kolor zawsze kojarzy mi się z latem. Taka też jest najnowsza bransoletka którą udało mi się wykonać w nawale zajęć. I chociaż nie lubię sztucznego złota to wydaje mi się ona urocza i przywołująca na myśl właśnie letnie klimaty.
Zakładam ją na rękę, zamykam oczy i już cieszę się letnim, gorącym wiatrem i kojącym szumem oceanu ;)
On:
Wczoraj w nocy, przy świeczce i latarce (silnie wiało u nas na wsi i nie było prądu) powstawały cudeńka lilowe. Jam był oczywiście operatorem swiatła. ;)
Wyżej demonstrujemy garstkę twórczosci (żeby nie powiedzieć kupkę).
Turkusowy kolor zawsze kojarzy mi się z latem. Taka też jest najnowsza bransoletka którą udało mi się wykonać w nawale zajęć. I chociaż nie lubię sztucznego złota to wydaje mi się ona urocza i przywołująca na myśl właśnie letnie klimaty.
Zakładam ją na rękę, zamykam oczy i już cieszę się letnim, gorącym wiatrem i kojącym szumem oceanu ;)
On:
Wczoraj w nocy, przy świeczce i latarce (silnie wiało u nas na wsi i nie było prądu) powstawały cudeńka lilowe. Jam był oczywiście operatorem swiatła. ;)
Wyżej demonstrujemy garstkę twórczosci (żeby nie powiedzieć kupkę).
niedziela, 8 stycznia 2012
Zakładka
Popełniłam dziś pierwszą w życiu zakładkę. Obiecałam mojej młodej przyjaciółce kartkę bezokazjonalną ale pomyślałam sobie, że zakładka do książki bardziej jej się spodoba. Bedzie mogła nosić ją zawsze przy sobie, zaznaczając chociażby kolejną lekcję w podręczniku. Robienie takiego upominku sprawiło mi sporą przyjemność więc chociaż to pierwsza zakładka to myślę, że nie ostatnia.
niedziela, 25 grudnia 2011
środa, 21 grudnia 2011
Wszyscy wszystkim ślą życzenia
Ona:
W szale przedświątecznych przygotowań udało mi się cudem (nie ukrywam, że pod naciskiem Onego) sklecić dwie bliźniacze kartki dla rodziców. Wykorzystałam do tego celu nasz nowy nabytek, który wyciął mi te urocze gałązeczki. Zawsze wiedziałam, że piękno tkwi w prostocie :)
Jestem dumna z Onego, bo w tym czasie zrobił pierniczki i paszteciki :)
W szale przedświątecznych przygotowań udało mi się cudem (nie ukrywam, że pod naciskiem Onego) sklecić dwie bliźniacze kartki dla rodziców. Wykorzystałam do tego celu nasz nowy nabytek, który wyciął mi te urocze gałązeczki. Zawsze wiedziałam, że piękno tkwi w prostocie :)
Jestem dumna z Onego, bo w tym czasie zrobił pierniczki i paszteciki :)
wtorek, 6 grudnia 2011
Oszaleli anieli
Ona:
Więc On wpadł w szał płodzenia aniołów. Nie powiem, idzie Mu coraz sprawniej ;) dzisiaj juz chyba 20 tura została zalana. Coraz to nowe gipsy były testowane... i będą. No a skoro juz ich tyle się namnożyło to wziął się za ich ozdabianie. I kto powiedział, że anioły są anielsko piękne? Ten Jego pierwszy, rodem z horroru chyba, rudy jak czort z wkurzonym spojrzeniem. Brwi oczywiście odziedziczył po stworzycielu, no i makijaż mu się trochę rozmazał. Zaproponowałm użycie następnym razem wodoodpornej pomadki do ust ;) Spoglądam na niego i za każdym razem chce mi się śmiać :D
On:
Słów kilka tytułem sprostowania: Aniołek (Rudy jak go nazwała Ona) nie ma wkurzonego spojrzenia, on jest natchniony - jest Bożym Szaleńcem. Z miejsca zagnieździł się w różańcach w naszym świętym zakątku.
Więc On wpadł w szał płodzenia aniołów. Nie powiem, idzie Mu coraz sprawniej ;) dzisiaj juz chyba 20 tura została zalana. Coraz to nowe gipsy były testowane... i będą. No a skoro juz ich tyle się namnożyło to wziął się za ich ozdabianie. I kto powiedział, że anioły są anielsko piękne? Ten Jego pierwszy, rodem z horroru chyba, rudy jak czort z wkurzonym spojrzeniem. Brwi oczywiście odziedziczył po stworzycielu, no i makijaż mu się trochę rozmazał. Zaproponowałm użycie następnym razem wodoodpornej pomadki do ust ;) Spoglądam na niego i za każdym razem chce mi się śmiać :D
Jesli któraś z Pań chciałaby wystąpić na balu sylwestrowmy w unikalnym makijażu, to On przyjmuje zapisy na wykonanie mejkapu ;) Liczba miejsc ograniczona. Płatne z góry bez możliwości reklamacji.On:
Słów kilka tytułem sprostowania: Aniołek (Rudy jak go nazwała Ona) nie ma wkurzonego spojrzenia, on jest natchniony - jest Bożym Szaleńcem. Z miejsca zagnieździł się w różańcach w naszym świętym zakątku.
I razem z Grubym dmą na chwałę Pana Zastępów. Gruby na trąbie, Rudy na syrindze.
piątek, 2 grudnia 2011
Dom aniołków
On:
Zaroiło się w naszej kuchni od aniołków: rozśpiewanych, muzykujących, rozmodlonych i tych, które tylko usmiechać się potrafią. Ładne i takie z zadartymi noskami, dziurkami w brodzie, z jednym skrzydełkiem i bez skrzydełek - wszystkie nasze są :-)
Zaczęło się wszystko od spotkania u Eli, na którym była Ona i przywiozła parę aniołków, zakochanie się w nich oraz wiedzę JAK. Na okoliczność naszego wydłużonego procesu decyzyjnego aniołki rodzą się dopiero po pięciu tygodniach.
Zaroiło się w naszej kuchni od aniołków: rozśpiewanych, muzykujących, rozmodlonych i tych, które tylko usmiechać się potrafią. Ładne i takie z zadartymi noskami, dziurkami w brodzie, z jednym skrzydełkiem i bez skrzydełek - wszystkie nasze są :-)
Zaczęło się wszystko od spotkania u Eli, na którym była Ona i przywiozła parę aniołków, zakochanie się w nich oraz wiedzę JAK. Na okoliczność naszego wydłużonego procesu decyzyjnego aniołki rodzą się dopiero po pięciu tygodniach.
czwartek, 1 grudnia 2011
W kryształowej kuli ;)
Ona:
Nadeszła pora przygotowań świątecznych. Znalazłam w jednym z kartonów bombkę z separatorem. Przeleżała tam rok i dopiero teraz dojrzałam aby ją ozdobić. Postanowiłam, że będzie opowiadać jakąś historię. I oto dzieci wybrały się na sanki do kryształowej kuli. Zabawa była przednia, bo świat zasypało śniegiem. Zjeżdżały z górki na pazurki a mróz szczypał je delikatnie w policzki.
Zakochałam się w tej bombce więc pewnie powstaną następne. A ta pojechała do Warszawy w prezencie dla Rodziców.
On: transport i dystrybucja prezentu by On. :-)
Nadeszła pora przygotowań świątecznych. Znalazłam w jednym z kartonów bombkę z separatorem. Przeleżała tam rok i dopiero teraz dojrzałam aby ją ozdobić. Postanowiłam, że będzie opowiadać jakąś historię. I oto dzieci wybrały się na sanki do kryształowej kuli. Zabawa była przednia, bo świat zasypało śniegiem. Zjeżdżały z górki na pazurki a mróz szczypał je delikatnie w policzki.
Zakochałam się w tej bombce więc pewnie powstaną następne. A ta pojechała do Warszawy w prezencie dla Rodziców.
On: transport i dystrybucja prezentu by On. :-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)